Tekst DWIE PARY MOCNO ZABŁOCONYCH B
był czytany 1516 razy
DWIE PARY MOCNO ZABŁOCONYCH B
Poczucie bezpieczeństwa to dziś modny związek frazeologiczny, choć używany w najróżniejszych kontekstach. Czym innym jest poczucie bezpieczeństwa dla obywateli jakiegoś państwa, inne znaczenie ma w kontekście socjalnym, jeszcze inne dla zakochanej kobiety. Czasem, by je zapewnić, wydaje się ciężkie pieniądze na rakiety, armaty i służby specjalne a innym razem na zasiłki. Kiedy indziej wystarczy dużo zer na koncie lub zwykłe „kocham cię”. Albo jeszcze coś całkiem innego...
Ewelina poznałem przez mojej żonę. Razem z Kamilem, swoim mężem, tworzyli dobraną parę. Mieli uroczą córeczkę Ulę, która była małym sobowtórem siostry Kamila, Weroniki. Sprawiali wrażenie ludzi szalenie uporządkowanych, czym zresztą różnili się od nas. W naszym domu lekki bałagan jest stanem permanentnym, u nich wszystko zawsze było na swoim miejscu…
No może prawie wszystko. Wyjątek stanowiły wielkie, zabłocone buty, należące do Kamila. Postawione niedbale, czasem stanowiły jedyną „ozdobę” szafeczki, stojącej obok drzwi. Były ogromne, bo mąż Eweliny był obdarzony niewyobrażalnej wielkości stopą. Początkowo myśleliśmy, że to przejaw Kamilowego niedbalstwa, ale potem spostrzegliśmy jeszcze jedną rzecz. Te buty były tam wyłącznie wtedy, kiedy Kamila nie było akurat w domu! Ponadto kiedyś zauważyliśmy, że Ewelina podeszła do butów, i tylko odrobinę przesunęła je na szafeczce, zerkając na drzwi. Wyglądało więc na to, że buty są świadomym „elementem krajobrazu”.
Nasza ciekawość sięgnęła zenitu, gdy Kamil w trakcie naszych odwiedzin musiał wyjść na jakiś czas. Był już w drzwiach, kiedy Ewelina przypomniała mu:
- Kamil, buty.
- Racja – klepnął się ręką w czoło i schylił się do szafeczki. Otworzył i spośród wielu par czyściutkich i wypastowanych butów, wyciągnął jedynie te zabłocone. Następnie postawił je na szafeczce i wyszedł, odprowadzony wzrokiem żony.
Pomyślałem, że to najlepszy moment, by spytać o ten dziwny element wystroju wnętrza.
- Kamil w ogóle chodzi w tych butach? Zawsze widuję je tylko na tej szafce.
- To… – zawahała się na moment i spochmurniała – raczej dłuższa opowieść.
- Rozumiem – uśmiechnąłem się i zmieniłem temat, bo sądząc po reakcji Eweliny dalsze dopytywanie się byłoby grubym nietaktem.
Myślałem więc, że zabłocone buty pozostaną dla nas na zawsze zagadką. Ale miesiąc temu…
Wpadliśmy do nich na chwilę, bardziej nawet służbowo, niż towarzysko. Kamila nie było, więc buty tkwiły na swoim stałym miejscu. Tuż obok mamy bawiła się klockami trzyletnia Ula. Kończyliśmy ustalać pewne sprawy, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Niby nic niezwykłego, ale przedziwny rytm dzwonka, kilkakrotne, nerwowe powtórzenie, sprawiły, że nawet my podskoczyliśmy nerwowo. Za to Ewelina zbladła, jakby już wiedziała, kto stoi na korytarzu.
- Poczekajcie chwilę – poprosiła nas i ruszyła do drzwi.
Po kilku sekundach usłyszeliśmy jak zakłada zasuwę z łańcuchem, a następnie otwiera drzwi.
- Czego chcesz?!
- Zobaczyć ją – dobiegł nas głos nieznanego mężczyzny. – Ona też jest moja.
- Przecież wiesz, że nie masz do tego prawa! Mam obudzić Kamila?!
- Akurat się go boję!
Żona pokazała mi głową, że chyba powinienem wstać. Wprawdzie Ewelina prosiła, żebyśmy poczekali, ale może nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo będzie natrętny jej nieproszony gość. Dlatego chwilę potem wyłoniłem się zza jej pleców i spytałem.
- Może ja wystarczę?
Zobaczyłem w szparze między drzwiami a framugą, tuż ponad linią blokującego drzwi łańcucha, starszego mężczyznę o nieprzytomnym spojrzeniu. Mój widok sprawił, że cofnął się o kilka centymetrów. Uważnie zmierzył mnie wzrokiem. A potem spojrzał jeszcze na buty. Przez jego twarz przebiegł grymas złości. Nic już jednak nie powiedział. Odwrócił się i ruszył w kierunku schodów.
Ewelina zamknęła drzwi i odetchnęła z ulgą. Wyglądała na kompletnie wykończoną. Ten stan trwał jednak tylko chwilę. Coś jej się przypomniało. Chwyciła za komórkę i nacisnęła zieloną słuchaweczkę.
- Był tutaj, uważaj.
Powiedziała tylko te trzy słowa i odłożyła komórkę. Dopiero wtedy na jej twarz wrócił spokój. Spróbowała się nawet do mnie uśmiechnąć, ale słabo jej to wyszło. W drzwiach prowadzących od pokoju stanęła moja żona.
A potem zapanowała chwila niezręcznego milczenia.
- Chyba już pójdziemy – zaproponowałem.
- Nie, jeszcze nie teraz – zaprotestowała od razu
- Oczywiście, jeśli się boisz możemy jeszcze zostać.
- Ja nie boję się o siebie, tylko o was. On tu jeszcze może być. Poczekajcie na Kamila, to sprawdzi, czy jego już nie ma.
- Jak uważasz. Ale pan nie wyglądał mi na wielkoluda, jakoś bym sobie z nim poradził.
- Nie znasz go. To naprawdę niebezpieczny facet, może mieć przy sobie nóż. Trochę niepotrzebnie cię zobaczył...
- Przepraszam, myśleliśmy, że może ci być potrzebna pomoc....
- Oczywiście, nie mam pretensji. Ale teraz chyba muszę wam wszystko opowiedzieć...
- Nic nie musisz.
- Wolę, żebyście wiedzieli, niż gubili się w domysłach, kim był ten facet – spojrzała na zegarek. – Położę tylko spać Ulę.
Kwadrans później siedzieliśmy znowu w trójkę w pokoju. Widać było, że Ewelinie z trudem przychodzi mówienie o tej sprawie, ale też chyba chciała ją z siebie wyrzucić nie tylko dlatego, że staliśmy się mimowolnymi świadkami tego wydarzenia.
- To był ojciec Kamila – zaczęła wreszcie. – On jest alkoholikiem. Jego problemy z piciem zaczęły się kiedy Kamil i Weronika nie chodzili jeszcze do szkoły. Potem z każdym rokiem pogłębiały się. Do tego doszła jeszcze tak zwana przemoc domowa. Mama Kamila nie miała gdzie odejść z dziećmi, mieszkanie było własnością jej męża. Sąsiedzi nie reagowali, bo on zwykle nie awanturował się głośno. Po prostu brał zamach i walił – uśmiechnęła się smutno. – Wszystko skończyło się, gdy Kamil miał szesnaście lat. Kiedy ojciec próbował uderzyć matkę, on złapał go za rękę, wykręcił mu ją i wykopał go na schody. Od tego czasu zaczął się znęcać nad nimi głównie psychicznie. Lodówkę zamykał na łańcuch, telefon „zaszyfrował”, tak że można było zadzwonić tylko, jeśli się znało kod dostępu. Siły używał jedynie wtedy, jak Kamila nie było w domu. Ale gdy on i Weronika zaczęli pracować, to wynajęli z mamą osobne mieszkanie i wyprowadzili się od ojca.
- Nic go to nie nauczyło? – domyśliła się moja żona.
- Absolutnie. Był wściekły za niewdzięczność, jaką okazała mu jego rodzina po tylu latach opieki nad nimi – ironicznie wydęła wargi. – Czasem ich jeszcze odwiedzał, po naszym ślubie zaczął „wpadać” i do nas. Na szczęście robi to rzadko, raz, dwa razy w roku. Chce koniecznie zobaczyć swoją wnuczkę, która „wygląda tak, jak jego ukochana córeczka”.
- Awanturuje się?
- Zrobił to tylko raz, na początku. Wezwałam policję i go zabrali.
- Przestraszył się?
- Nic a nic. Ale zrobił wtedy taki dziki raban, że sąsiedzi się na nas poobrażali. Jakby to była nasza wina. Żeby się to nie powtórzyło, nie wzywam już policji. Wystarczą buty...
- Buty?! – spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem.
- Tak. To broń opracowana jeszcze przez Kamila w dawnych czasach. Jak byli już z Weroniką pełnoletni, to ona z matką zamieszkała w jednym pokoju, w drugim był Kamil, a trzeci zostawili dla ojca. Każde z pomieszczeń miało własny zamek w drzwiach. Kamil, gdy wychodził z domu, zostawiał u siebie zapalone światło, włączone radio i parę swoich wielkich, zabłoconych buciorów, żeby ojciec cały czas myślał, że jest w domu. Kamil zawsze był pedantem, dlatego ojciec był pewien, że te zabłocone buty mogły tam zostać dopiero postawione przed chwilą. Gdy się wyprowadzili do osobnego mieszkania, wystarczyły już same buty, które stały na widocznym miejscu w przedpokoju. I teraz spokoju naszej rodziny chronią dwie pary butów, jedne u nas, drugie u Weroniki i mamy.
W ten sposób poznaliśmy tajemnicę mocno zabłoconych butów. A nawet dwóch par tej niezwykle skutecznej, choć niepozornej broni, która daje poczucie bezpieczeństwa tylu osobom. Broni, której główną siłą jest strach i ludzka wyobraźnia. A one bywają często dużo bardziej skuteczne niż armaty, czy rakiety dalekiego zasięgu. Lub cokolwiek innego.