Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
41244 osoby czytały to 575770 razy. Teraz są 3 osoby
      3 użytkowników on-line
     Tekst GNÓJ
     był czytany 1970 razy

GNÓJ

   
   
   
   Kiedyś bardzo denerwowałem się, gdy ktoś spóźniał się na spotkanie. Sam zawsze staram się być punktualny i wolę zaryzykować, że dotrę pół godziny przed czasem, niż że się spóźnię choćby pięć minut.
   Dziś też nie lubię, gdy ktoś nie przychodzi o umówionej porze, ale irytuję mnie to dużo mniej. Po pierwsze, przyzwyczaiłem się, że tak po prostu jest, że ludzie się spóźniają. A po drugie, odkryłem jeszcze coś innego. Okazało się bowiem, że często, gdy nerwowo spoglądam na zegarek i przeklinam w duchu spóźnialskiego, obok mnie dzieje się coś ciekawego, coś wartego zapamiętania. Nie jestem tego w stanie racjonalnie wytłumaczyć. A ponieważ jest to rzecz, które rekompensuję przykrość czyjejś niepunktualności, to gdy ktoś się spóźnia, automatycznie wyostrza mi się słuch.
   - To gnój jeden – oburzył się mężczyzna przy sąsiednim stoliku. Trudno było stwierdzić w jakim wieku był „wyzwany”, bo pan był siwy jak gołąbek i miał na pewno koło sześćdziesiątki (podobnie jak dwaj jego towarzysze). Z jego punktu widzenia „gnojem” mógł być nawet pięćdziesięciolatek. – Człowiek się męczy całe życie, pracuję na swoją opinię, żeby u szczytu możliwości twórczych dowiedzieć się, że jakiś gówniarz dostaję najważniejszą nagrodę literacką w tym kraju.
   To takie buty. Panowie literaci, w towarzystwie nieodłącznej „literatki” zmagają się z problemami egzystencjalnymi. Zapowiadało się ciekawie. Jestem nawet młodszy od tego „gówniarza” i nadzwyczaj interesujące wydają mi się opinie starszych kolegów po piórze.
   - Tak i teraz pewnie trafi na listy bestsellerów – okularnik był oburzony, tak jak gołąbek.
   - Ja to bym zniósł te listy – łysy mężczyzna aż zaczerwienił się z oburzenia. – One tylko ogłupiają ludzi.
   - Racja – przytaknął mu Gołąbek. – Trzeba by powołać jakąś radę, oczywiście złożoną z autorytetów literackich, która by układała takie listy i wtedy ludzie wreszcie by wiedzieli, co warto czytać.
   Przez chwilę nie wierzyłem własnym uszom. Pora była jeszcze dość wczesna, więc panowie nie byli zbyt pijani. A rzeczy, które wygadywali, brzmiały dość absurdalnie. Jednak okazało się, że to dopiero preludium.
   - W ogóle taka rada powinna ustalać, co wydawać, a co nie – zabulgotał Okularnik.
   - Jasne – przytaknął Siwy, który najwyraźniej miał u pozostałych poważanie. Miałem nawet wrażenie, że jego twarz przemknęła kiedyś przez ekran mojego telewizora, w jakimś programie kulturalnym. – Dawniej wydawać mogli ci naprawdę dobrzy. A teraz, byle kto, może zapłacić parę złotych i już ma wydrukowaną książkę.
   - No właśnie – przytaknął Okularnik i kolejna „pięćdziesiątka” znikła w jego ustach.
   - E tam, od razu się przyznaj, że chodzi ci o siebie – Łysy łypnął spode łba na Okularnika. – Od piętnastu lat nawet twoje własne wydawnictwo nie chcę ci nic wydać.
   - Bo u nas wydaje się tylko wybitną literaturę – uniósł się Okularnik.
   - A, to rzeczywiście jasne, że ciebie nie chcą drukować.
   Tego już był zanadto dla obrażanego. Uniósł się do góry i chciał chwycić przez stół Łysego. Na szczęście między nimi był Gołąbek, który uspokoił krewkiego towarzysza.
   - Panowie, odrobinę powagi. Nie możemy się nawzajem podgryzać, bo ci gówniarze tylko na to czekają. Napijmy się.
   Kolejna „literatka” znikła w ustach literatów. W tym momencie zadzwonił znajomy, z którym byłem umówiony. Jechał z Pragi i utknął w jakimś gigantycznym korku na moście Łazienkowskim. Spytał, czy mogę na niego poczekać godzinę. Normalnie przełożyłbym spotkanie na inny dzień, o co zresztą chyba mu chodziło. Ale teraz mi się nie spieszyło, więc powiedziałem, że zaczekam z ochotą.
   - Żebyście wiedzieli, jak ja się męczę w tej robocie – westchnął Okularnik. – Codziennie przychodzi jakaś książka, a ja to muszę wszystko czytać. Ten „Gnój” też u mnie u był.
   - I co z nim zrobiłeś?
   - Wypieprzyłem do śmieci. Tego gówna nie da się czytać. Nowoczesny realizm – wydął pogardliwie wargi. – Babranie się w błocie i własnych odchodach. Kto teraz wie, jak się piszę prawdziwą powieść?
   - Pewnie ty – Łysy ponownie nie mógł sobie darować uszczypliwości.
   - A żebyś wiedział – zabulgotał się po raz kolejny i machinalnie sięgnął po szklaneczkę. Była już pusta, więc szybko ją napełnił. Zresztą tylko po to, by po chwili ją opróżnić. – Piszę teraz wspaniała książkę. Niemal monumentalną sagę. Każde słowo jest w niej wyważone, a myśl wypieszczona. A kiedy ją wreszcie skończę...
   - A kiedy to będzie?
   - Nieważne.
   - Z tego, co pamiętam, piszesz ją już od dwudziestu lat.
   - I co z tego? Muszę ją cały czas poprawiać. Na początku musiałem ostrożnie, bo jeszcze była komuna. Jak przyszło nowe, to ją przerobiłem w duchu narodowym. Ale szybko się okazało, że to był błąd. Musiałem zmienić, żeby mnie Wyborcza nie zmieszała z błotem.
   - A teraz znowu wraca moda na narodowe. Masz przechlapane, stary – pokiwał głową Gołąbek. – No chyba, że zachowałeś tę wersję z początku lat dziewięćdziesiątych?
   Okularnik pokręcił głową. Na znak żałoby zawołał kelnerkę i zamówił kolejną flaszkę, nie pozwalając zabrać już pustej, jakby potrzebował świadka swoich twórczych cierpień.
   - A ja myślę, że jakbyś się nawet wyrobił, to i tak byś nie odniósł sukcesu. Teraz są w cenie wyłącznie zboczenia, dewiacje i choroby psychiczne.
   - Masz rację – Gołąbek przytaknął mu ze smutkiem i rozlał wódkę do kieliszków. – Ale co z tym można zrobić w naszym wieku?
   - Ja znalazłem sposób – pochwalił się Łysy.
   - Jaki?
   - Akurat. Chcielibyście wiedzieć.
   Następne pół godziny upłynęło pozostałym dwóm panom na namawianiu kolegi, do wyjawienia sposobu na sukces. Wszystko było oczywiście suto podlewane alkoholem, więc literaci już raczej bełkotali, niż rozmawiali. Namowy odniosły jednak skutek.
   - No dobra. Powiem wam, bo i tak jesteście już tak pijani, że tego nie zapamiętacie. Postanowiłem zmienić orientację seksualną.
   - To niby kim teraz jesteś? – spojrzał na niego Gołąbek i miałem wrażenie, że zauważyłem w jego wzroku jakiś trzeźwiejszy błysk.
   - Lesbijką – oświadczył, a twarze kolegów świadczyły o tym, że spodziewali się wszystkiego, ale nie tego.
   - Chyba gejem? – zapytał niepewnie Okularnik.
   - E tam, gejem – pogardliwie wydął wargi. – Gejem może być każdy.
   - A lesbijką, to chyba tylko kobieta? – Gołąbek nadal nie mógł wyjść w szoku i usiłował doszukać się w pomyślę kolegi jakiejś racjonalności.
   - A właśnie, że nie. Może nią być również transwestyta.
   - I ty niby jesteś transwestytą?
   - Dokładnie tak. Mam to już wszystko przemyślane i opisane. Całe moje życie erotyczne od wczesnego Gomułki. Mam trochę ubrań po mojej mamię, siostra też mi pożyczyła. Obiecałem mojej byłej żonie, że jak stwierdzi, że prawdziwym powodem naszego rozwodu było to, że przebierałem się jej ciuchy, to jej odpalę parę złotych. No i co?
   Łysy spojrzał z trymfem na oniemiałe twarze kolegów. Pytanie tylko, czy zaniemówili oni z podziwu, czy z niedowierzania. Niestety nie dowiedziałem się tego, bo twarz „transwestyty” nagle się zmieniła.
   - Uwaga, idzie ten fiut, B. – wymienił dość znane nazwisko literata. Po chwili przy ich stoliku pojawił się sam wywołany.
   - Witam szanownych kolegów. Widzę, że dziś wam mocno brak weny dokucza – spojrzał znacząco na puste butelki.
   - Wiesz, Jasiu, co my możemy przy tobie – Gołąbek niemal zgiął się wpół.
   - A co tam dobrego u ciebie słychać?
   - Właśnie dostałem zaliczkę na moją nową książkę.
   - A dużą? – zainteresował się Okularnik.
   - Wystarczy, żeby wam dzisiaj coś zafundować.
   - A, to gratulacje – Łysy uniósł się by zawołać kelnerkę, ale przybysz powstrzymał go gestem dłoni.
   - Ale nie w tej mordowni. Czas zmienić lokal na lepszy.
   Uradowani literaci unieśli się z krzeseł. Z tego szczęścia zapomnieliby zapłacić rachunku, ale kelnerka miała na nich baczenie.
   Kiedy już wyszli zadumałem się nad podsłuchaną rozmową. Nie będę ukrywał, że pomysł Łysego wydawał się kuszący. Droga sławy stałaby przede mną otworem. A w sumie, gdybym się zastanowił, to i u siebie znalazłbym jakieś nietypowe zachowania seksualne. Pamiętam, że miałem kiedyś ochotę założyć sukienkę mojej siostry. Wprawdzie tego nie zrobiłem, ale na początek to by może starczyło.
   Właściwie byłaby tylko jedna przeszkoda. Moja żona, nawet kuszona dużymi pieniędzmi, nie potwierdziłaby, że się przebieram w jej ubrania.
   Oj, ciężkie jest życie młodego literata.
   

Komentarze czytelników