Tekst WRÓG MOJEGO WROGA.
był czytany 1440 razy
WRÓG MOJEGO WROGA.
Co zrobić, gdy wróg wydaje się nie do pokonania? „Przyłączyć się do niego†radzą ci o niezbyt wojowniczej naturze. „Poznać jego plany i uderzyć znienacka†poradziliby pewnie generałowie. Ja zaś myślę, że można połączyć obydwie metody.
Byłem kiedyś prezesem pewnego stowarzyszenia. I choć znacznie się ono rozwinęło w trak-cie mojego urzędowania, to muszę uczciwie przyznać, że pod koniec mojej kadencji za-nied-bałem swoje obowiązki. Zamieszkałem właśnie z moją przyszłą żoną, poszedłem do pier-wszej pracy i przestałem mieć czas na „społeczne†działania.
Dlatego z duszą na ramieniu jechałem na walny zjazd, na którym miałem zdać władzę. Moi przeciwnicy otwarcie mówili, że się po mnie zdrowo przejadą. Wprawdzie nie ubie-gałem się o przedłużenie mojej prezesury, ale zawsze to nic przyjemnego być opiep-rzonym, zwłasz-cza, jeśli pretensje są słuszne.
Na początek postanowiłem poznać mojego głównego oponenta z terenu, którego nigdy nie widziałem. Jeden z moich zwolenników pokazał mi go ukradkiem, a ja kombinowałem, jakby tu do niego zagadać. Ponieważ nic sensownego nie przyszło mi do głowy, stałem przez jakiś czas w grupce osób obok niego.
- Nie wiecie, czy on już przyjechał? – odezwał się Główny Oponent.
- Nie, jeszcze nie – poinformowałem usłużnie, domyślając się o kogo chodzi. Szczęście mi dopisywało, bo z obecnych nikt nie znał mnie osobiście.
- Ciekawe, czy się w ogóle odważy?
- Myślisz, że będzie się bał?
- Jasne, jakbyś narobił tyle przekrętów, co on…
Wprawdzie nie lubię, gdy ktoś mnie bezpodstawnie oskarża, ale zrozumiecie mnie chyba, że postanowiłem nadal się nie ujawniać. Zdziwiły mnie wprawdzie zarzuty Głównego Opo-nen-ta, bo chociaż nie przykładałem się przez ostatnie pół roku do swoich obowiązków, ale o żad-nych własnych nadużyciach nic nie wiedziałem. Dlatego uznałem, ze nadarza się świetna okazja, by poznać, jakie będą kierunki natarcia moich nieprzyjaciół.
- Też o nich słyszałeś?
- Jasne – przytaknął Główny Oponent. – Podobno tyle nakradł, że głowa mała.
- Ile? – spytałem z wypiekami na twarzy.
- No, tak dokładnie, to nie wiem, ale jakieś sto tysięcy w ostatnim roku. Na dodatek zat-rud-nił swoją kochankę na sekretarkę i dał jej zdrową pensję. A na posiedzenia zarządu, z Warszawy do Wrocławia, lata samolotem.
Właściwie mogłem temu bez trudu zaprzeczyć, bo budżet naszej organizacji nie przekraczał od dawna pięćdziesięciu tysięcy rocznie, ale uznałem, że żadne dementi nie ma w tym przypadku sensu. Lepsze wydało mi się coś innego.
- To ty mało wiesz. Ja słyszałem o dwustu tysiącach. A jego kochanka, pod pozorem wy-jaz--du na zjazd władz światowych, zafundowała sobie luksusową wycieczkę do Brazylii – za-czą-łem licytację, ale mój Główny Oponent na razie tego nie zauważył. Przy-witał mojego „newsa†z radością i z zachwytu oblizał wargi. Nie spostrzegł, że gromadzące się wokół nie-go osoby zerknęły na mnie z ciekawością.
- Tak, to możliwe. Po nim można się spodziewać wszystkiego. Podobno do każdej kobie-ty startuje od razu z rękami.
- Z rękami? – prychnąłem pogardliwie. – Po ostatnim walnym mało nie zgwałcił jednej ko-le-żanki.
To oświadczenie sprawiło, że teraz ja byłem w centrum zainteresowania, co zauważył mój Główny Oponent. Ale nie przejmowałem się tym i stwierdziłem, że należy iść na całość. Los wciąż mi sprzyjało, bo w powoli rosnącej grupce, nadal nie było nikogo, kto by mnie znał.
- Myślę, że powinniśmy skierować jakiś wniosek do prokuratora.
- Do prokuratora? – spytał niepewnie mój Główny Oponent, ale pozostali nie mie-li tych wątpliwości. Ogrom mych zbrodni był wystarczający. – Ale czy to nie zaszkodzi stowarzyszeniui?
- No co ty? – spojrzałem na niego z wyższością, a on już się chyba zorientował, że stracił po-sa-dę szefa opozycji. – To chyba naturalne, że powinniśmy to zrobić dla dobra na-szej organizacji. Sam pewnie masz jakieś dowody, na to, co mówiłeś.
- No... – zastękał mój były Główny Oponent. – Ale może nie warto zaraz tak moc--no...
- Bronisz go? – natarłem na niego, a mój wzrok wyrażał pogardę. Teraz już nawet nie był w opozycji, teraz przeszedł na stronę najgorszego wroga.
- Ależ skąd – zaprzeczył, ale osoby wokół wiedziały już swoje.
Przez moment zastanawiałem się, co z nim zrobić. Uznałem jednak, że należy mu wy-ba-czyć i łaskawie zatrzymać w moim namiocie. Oczyma wyobraźni widziałem już, jak sia-damy obok siebie na sali, ja eskaluję żądania wyciągnięcia konsekwencji wobec ustępu-jącego pre-ze-sa, łącznie z Trybunałem Stanu i karą śmierci. A mój były Główny Oponent mi przy-ta-ku-je, bo nie ma wyjścia.
Ale to byłoby już zbyt dużo szczęścia naraz. Jednak szefowałem przez czte-ry lata temu sto-wa-rzy-szeniu i większość jego członków kojarzyła mnie. A już na pewno znał mnie Skarb-nik, który podszedł do nas w momencie, gdy sam już byłem swoim największym wrogiem.
- Jacek, musimy jeszcze rozliczyć ten tysiąc złotych z ostatnich dwóch miesięcy.
Kiedy wchodziliśmy ze Skarbnikiem do małej kanciapy, na placu boju pozostał jedynie mój były Główny Oponent, ze wzrokiem ut-kwio-nym nie wiadomo gdzie. Armia, którą zbierał, poszła w rozsypkę, a on sam miał poła-ma-ny miecz.
Na sali obrad całość opozycji usiadła wokół byłego Głównego Oponenta. Nie zwrócili uwagi, że nie przyprowadził nowych wojsk. Czekali na jego znak do ataku. Ale on tylko wpatrywał się we mnie z nienawiścią i nie był w stanie wydusić słowa. Dzięki temu, nie doszło do żadnych walk, a władza, w sposób pokojowy, przeszła do mojego następcy.
Dlatego, jeśli kiedyś będziecie musieli pokonać jakiegoś wroga, polecam moją metodę. Najpierw przyłączcie się do niego, potem poznajcie jego plany i zaatakujcie. Ale nie jego, broń Boże. Zaatakujcie samych siebie. Bo gdy będziecie swoimi największymi wrogami, sukces macie zagwarantowany.